sobota, 12 lipca 2014

Time to say goodbye


I tak oto dobrnęliśmy jakoś razem do końca tej nieco idiotycznej historii.
Dziękuję serdecznie, że byliście z nami. 
Jeżeli macie ochotę poczytać coś innego mojego autorstwa, zapraszam tutaj: [LINK]
Dzięki za wszystko! :-)

Leomas na zawsze!
Adiós!

Epilog: Miłość to wszystko, co mamy


Po usianej błękitnymi chabrami łące wędruje dżentelmen o śniadej cerze. Mija niewielki zagajnik, spaceruje wśród dojrzałych kłosów pszenicy. Wesołym krokiem zmierza ku spotkaniu z miłością swego życia. Po chwili wreszcie dostrzega tę osobę. Uśmiecha się szeroko i biegnie w jej stronę. Ku zaskoczeniu wielu nie jest to żadna dziewczyna. To błękitnooki Hiszpan o ciemnych, lśniących włosach. Szczerzy do niego białe zęby w szerokim uśmiechu. Po chwili spotykają się. Tomas składa na policzku Leona delikatny pocałunek, a ten chwyta jego dłoń. Zaciskają na swoich rękach ciepłe palce. Słońce, sunąc po bezchmurnym niebie, muska ich twarze swym jasnym światłem. 
Długo spacerują między kłosami pszenicy, nic nie mówiąc, bowiem słowa nie są im już potrzebne. Nozdrza młodzieńców pieści zapach lata, oni zaś poruszają się jakoby frunęli kilka centymetrów nad ziemią. Wiatr o idealnej zarówno sile, jak i temperaturze, gra gdzieś między koronami drzew i gubi się wśród ciemnych liści.
Na chwilę przysiadają na miękkiej trawie, która pachnie marzeniami. Chmury dawno się rozeszły, ustępując miejsca Słońcu, a pomimo to na błękitnym sklepieniu wciąż widnieje piękna, kolorowa tęcza. Zatacza łuk, zupełnie jakby zaczynała się w jednej krawędzi łąki, kończyła zaś w drugiej. Oboje jednak wiedzą, że pole to nie ma ograniczeń. Nie istnieją jego granice. 
Nie ma już Francesci, która śmiała by się pod nosem. Nie ma także Violetty, która z kolei nawet nie próbowałaby ukryć swego rozbawienia. Tu i teraz istnieje tylko ich dwójka. Wzajemne towarzystwo jest wszystkim, czego potrzebują. Zaraz. Brakuje jednego szczegółu. Muzyki. Dźwięków, które towarzyszyły im od początku tej historii... W tej chwili rozbrzmiewają nuty jakiejś cudownej melodii. Fortepian idealnie współgra z gitarą. Nie ma osoby, która obsługiwałaby instrumenty. A ich, swoją drogą, również ani śladu. Muzyka bowiem bierze się po prostu z ich serc.
Siedzą tak, napawając się swoim towarzystwem, którego nigdy nie będą mieli wystarczająco. Ich spojrzenia spotykają się, a twarze rozjaśniają jeszcze weselsze uśmiechy. Nie istnieją już żadne przeszkody dla ich miłości. Teraz mogą być razem. Już na zawsze...

Tak oto kończy się historia dwóch młodzieńców, których połączyło ot niecodzienne uczucie. Meksykanina o śniadej cerze i wielkim sercu oraz ciemnowłosego Hiszpana o błękitnych oczach, równie głębokich, jak jego artystyczna dusza. Oni znaleźli sposób by być razem. Odnaleźli miejsce, w którym już nikt i nic ich nie rozdzieli. Ich dusze pozostaną nierozłączne po wieki, gdyż miłość, a zwłaszcza prawdziwa miłość, zawsze odnajdzie choćby najsłabszy promień światła na drodze...

10. Miejsce usiane magią


Leon wstał z ławki i odszedł. Tomas siedział jeszcze przez chwilę, po czym otarł łzy i również ruszył przed siebie, lecz w drugą stronę. Poszedł do domu. Zamknął się w swoim pokoju i płakał. Nie miał siły się podnieść. Sen nie nadchodził. Czuł, że całą noc spędzi w ten sposób.

Natomiast Leon nie miał zamiaru płakać. Nie był typem faceta, który aż tak uzewnętrzniałby swoje emocje. Czuł jednak wewnątrz niewyobrażalną pustkę. Nie chciał jeść ani spać. Postanowił oddać się temu, co zawsze pomagało mu w podobnych sytuacjach, czyli po prostu muzyce. Podszedł do keyboardu i ułożył na nim palce. Poczuł przyjemne wibracje, jak zawsze gdy dotykał instrumentu. Powoli uderzał w klawisze wygrywając wyjątkowo smutną melodię. Grał i grał, aż w końcu popłynęła pierwsza łza. Szybko jednak ją otarł, przerwał granie i położył się do łóżka.

Następny dzień okazał się dniem po znakiem smutku. Niebo pokryły chmury. Pomimo braku sił do życia zarówno Leon, jak i Tomas przyszli do studia. Wszyscy zdawali się ich obserwować. Każdy zastanawiał się, co tak naprawdę się stało. Przez cały czas posyłali sobie smutne spojrzenia, nie odzywali się do nikogo, a tym bardziej do siebie. Nie zwracali uwagi na resztę świata, która jakby przestała istnieć. Wszystko powoli traciło sens, urok, jaki miało niegdyś.

Zajęcia dość szybko dobiegły końca. Leon usiadł w parku, w jego skraju z gitarą. Grał na niej niezbyt energicznie, pozwalając palcom lewej ręki swobodnie hasać po gryfie, a prawą ręką delikatnie muskał struny. W pewnej chwili poczuł na ramieniu czyjąś dłoń. Przerwał brzdąkanie i obejrzawszy się, dostrzegł Tomasa. Chłopak wyglądał na dziwnie szczęśliwego. W jego oczach czaił się radosny błysk, co więcej uśmiechał się.
- Tomas, co ty... - zaczął Meksykanin, jednak nie było dane mu dokończyć.
- Ciii. Nic nie mów, Leonie. Muszę ci coś pokazać. Znalazłem miejsce, w którym będziemy mogli być razem.
Spojrzał na niego zdumiony. Jego głos był dziwnie melancholijny, acz w pewnym sensie zdawał się mówić przekonująco. Leon, czując, że nie ma nic do stracenia, wstał, korzystając z pomocy Tomasa, który podał mu rękę. Trzymając się za nie, ruszyli w drogę.
Minąwszy park, studio, operę, kino, centrum miasta i filharmonię, dotarli do miejsca, gdzie pokonać musieli autostradę.
- Teraz musimy tylko przez nią przejść.
- Tu nie ma przejścia dla pierwszych... - wykrztusił Leon.
Tomas tylko spojrzał na niego rozmarzonym wzrokiem, mocniej ścisnął jego dłoń i szepcąc "teraz" puścił się biegiem, ciągnąc do za sobą. Biegli przez sześćciopasmową autostradę, nie patrząc na boki. Wydawało się, iż nie zbliża się żaden pojazd, jednak nagle ni stąd, ni zowąd, pojawił się sunący w ich stronę biały van. Rozległ się pisk opon i po chwili nadeszło uderzenie. Ich dłonie mocniej się ścisnęły. Nie czuli bólu. Zobaczyli przed oczami jedynie ciemność...

<><><><><><><><><><><><><><><>
Vany rządzą.
Bez komentarza.

czwartek, 10 lipca 2014

09. Nie wszystko jest tak proste


Rano Tomas dźwignął się z łóżka i zszedł na dół w celu skonsumowania śniadania. Humor dopisywał mu, gdy witał się z matką. Gdy skończył jeść tosty z serem, rozległ się dzwonek do drzwi. Nim chłopak zdążył się poderwać z krzesła, do drzwi ruszyła jego matka.

- Tomas, kolega do ciebie przyszedł! - krzyknęła po chwili.
Hiszpanowi coś przeskoczyło w żołądku. Szybko zgarnął plecak i podbiegł do drzwi. Tak, jak się spodziewał zobaczył Leona. Matka spojrzała podejrzliwie na syna, a później na jego meksykańskiego znajomego. Po chwili jednak oddaliła się, zostawiając ich samych. Przywitali się bez większych emocji i jak gdyby nigdy nic ruszyli razem z stronę studia. Tomas odezwał się dopiero gdy znaleźli się w bezpiecznej odległości od jego domu. 
- Leon, chyba nie powinieneś przychodzić po mnie do domu. Widziałeś, jak patrzyła moja mama...
- Wiesz, chyba ludzie powinni nas zaakceptować. Nie chcę się kryć z tym, co czuję.
- Ja też nie, ale... - głos mu się załamał.
Leon ścisnął jego dłoń swoją i w takim układzie przekroczyli wspólnie próg studia. Serce Tomasa biło jak oszalałe. Czuł po kościach, co się szykuje. Już po chwili czuł na sobie spojrzenia. W grupce, tuż pod salą śpiewu stały dziewczyny. Francesca rzuciła im krótkie spojrzenie, przyjrzawszy przy tym się ich splecionym dłoniom. Widać było, że z trudem stłumiła śmiech, zakrywając twarz rękawem granatowej bluzki. natomiast gdy spojrzała na nich Violetta, korytarz studia natychmiast wypełnił śmiech. Dziewczyna wyglądała, jakby miała zaraz rozpłakać się ze śmiechu. Leon tylko rzucił im złowrogie spojrzenie (Violetta natychmiast umilkła) i usiadł wraz z Tomasem na ławce w drugiej części korytarza.

Lekcja tańca okazała się prawdziwą męką połączoną z parodią. Nie dość, że Gregorio był zły jak zawsze - dodatkowo Leon nieustannie patrzył na Tomasa, co rozpraszało Hiszpana, który wciąż mylił kroki, to coraz więcej osób jawnie śmiało się z zaistniałej sytuacji.


Po skończonych zajęciach, gdy chłopcy chcieli razem opuścić studio, by uniknąć dalszego ich szykanowania, zatrzymał ich Pablo.

- Kochani, czy możemy chwilę porozmawiać? - ton jego głosu budził dziwne odczucia, co więcej spojrzał znacząco na ich dłonie, które natychmiast rozłączyli. - Przejdźmy może do mojego gabinetu.

W pomieszczeniu, które było "kącikiem dyrektora", Pablo spojrzał na nich z wyrzutem.

- Chłopcy, doszły mnie słuchy, iż... wy razem... No wiecie.
Leon i Tomas spojrzeli po sobie i wciąż milcząc, utkwili spojrzenia w mężczyźnie.
- Posłuchajcie, ja wszystko rozumiem i toleruję, ale... Jakby to powiedzieć. Nasze studio... Uczniowie... Posłuchajcie, powiem to prosto z mostu. Jeżeli chcecie być razem, to nie mogę wam tego zabronić, ale PROSZĘ, was, poza studiem.
Meksykanin i Hiszpan pokiwali tylko głowami. Wiedzieli, iż nie mają wyboru. Opuścili budynek i udali się do parku, gdzie, usiadłszy na ławce długo patrzyli na siebie, nic nie mówiąc.
- Leon, nie możemy...
- Tomas, nawet tak nie mów! Nawet nie zaczynaj - przerwał mu płaczliwym tonem.
- Nikt nas nie zaakceptuje, wszyscy się śmieją, rozumiesz to?
- Przestań, jakoś przez to przebrniemy razem, tak?
- Nie, posłuchaj...
- Chcesz się rozstać?
- Chyba nie mamy wyboru - powiedział powoli Tomas i spuścił wzrok. Jego oczy się zeszkliły.

<><><><><><><><><><><><><><><><>

Ojej. :'(
Co z Leomasem?

piątek, 4 lipca 2014

08. Bo jesteś obok

Tomas jeszcze przez chwilę patrzył na Meksykanina, wciąż nie mogąc uwierzyć w słowa, które wypłynęły właśnie z jego ust. Zamrugał oczami. Leon złapał go za dłonie i spojrzał mu prosto w oczy. Hiszpan po prostu się uśmiechnął.

* * *

Kilka godzin później, gdy Buenos Aires spowił już wieczór, Tomas wiązał właśnie, idealnie pasujący do czarnego smokingu, krwistoczerwony krawat. Ostatni raz przejrzał się w lustrze i usiadł na kanapie. Nie musiał długo czekać. Już po chwili rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Do jego mieszkania wszedł Leon, ubrany równie elegancko. Uśmiechnął się do Tomasa, zaoferował mu swoje ramię, którego chłopak chętnie się uwiesił i ruszyli.
Tomas nie miał pojęcia, dokąd zabrać chce go Leon, gdyż zapowiedział, iż ma być to niespodzianka. Zżerała go ciekawość. Chwilę później przechodzili już przez park. Wyglądał pięknie nocą. Światło pełni Księżyca odbijało się w ich oczach i załamywało w tafli wody, jaka znajdowała się w fontannie. W pewnym momencie Tomas powoli zbliżył dłoń do dłoni swego towarzysza i zacisnął na niej palce. Chłopak spojrzał mu w oczy. Na chwilę się zatrzymali, napawając się urokiem tej jakże nadzwyczajnej chwili, jednak po chwili szli dalej.
Kilkanaście minut później znaleźli się przed budynkiem filharmonii. Leon zaprowadził Hiszpana do środka. Budynek wypełniony był odświętnie ubranymi ludźmi. Na scenie grała orkiestra składająca się z kilkudziesięciu doskonale władających instrumentami muzyków. Chłopcy stanęli w samym końcu sali, opierając się o ścianę.
Tomas, zasłuchany w muzykę powoli opuścił powieki. Jego dłoń wciąż połączona była z dłonią Leona.
- Podoba ci się? - szepnął do niego cichutko Meksykanin.
- Tu jest cudownie... - odparł jeszcze ciszej.

Kilka chwil później w stronę chłopców odwróciła się jakaś elegancko ubrana staruszka o nienaturalnie napiętej cerze i ustach umalowanych bardzo ciemnoczerwoną szminką. Wlepiła wzrok w ich splecione dłonie i zmarszczyła brwi.
- A wy to co?! To nieprzyzwoite! Takich jak wy powinni od razu...
- Ma pani jakiś problem?! - przerwał jej Leon wojowniczym tonem, czerwieniąc się.
- Leon, daj spokój... - szepnął Tomas i powoli uwolnił swoją dłoń z uścisku Meksykanina. - Może lepiej już stąd chodźmy.
- Tak, to dobry pomysł - warknął, wciąż patrząc ze wściekłością na starszą panią.

Gdy opuścili filharmonię, ruszyli spacerowym krokiem przez park, zmierzając w stronę domu Tomasa, który nie spuszczał wzroku ze swojego, w dalszym ciągu zasępionego, towarzysza. Dotknął jego ramienia i powoli zjechał, docierając do ciepłej dłoni. Ujął ją i uśmiechnął się. 
- Uspokój się, Leo - szepnął do niego.
- Głupia baba.
- Totalnie - zgodził się Hiszpan, rozmarzonym tonem.

Chwilę później byli już pod domem Tomasa. Jeszcze przez chwilę stali, napawając się wzajemnie swoim widokiem, patrząc sobie w oczy, uśmiechając się i trzymając się za ręce. W końcu przytulili się na pożegnanie. Leon złożył czuły pocałunek na samym środku policzka swojego chłopaka i odszedł.
Hiszpan wszedłszy do domu, od razu skierował się do swojego pokoju, nie chcąc wpaść przypadkiem na matkę. Gdy wpadł do pomieszczenia, od razu położył się do łóżka. Czuł się naprawdę szczęśliwy. Ogarnęła go błogość i nieskończone poczucie zadowolenia. Leon był dla niego stworzony. Rozumieli się bez słów, a każda spędzona z nim chwila była jak spokojne akordy grane na gitarze, jak dźwięki pianina. Jak muzyka.
Zamknął oczy i rozmarzył się. Nie musiał długo czekać na nadejście snu.

Leon wrócił do domu dopiero za kwadrans. Podobnie jak jego nowy chłopak, wpadł od razu do swojego pokoju. Nie położył się jednak do łóżka, gdyż z jakiegoś powodu nie był śpiący. Stanął przy keyboardzie i zaczął grać jakąś spokojną melodię. Próbował się w ten sposób nieco odprężyć i przegonić ponure myśli. Wciąż nie był bowiem niczego tak do końca pewien. Był z Tomasem dopiero jeden dzień, a już ktoś wyklinał ich związek. Wiedział, że Tomas jest tym, z kim chciałby spędzić resztę życia, jednak zdawał sobie też sprawę, że jak długo będą razem, tak długo będą ludzie, którym nie będzie się to podobało... Westchnął i grał dalej, starając się o niczym już nie myśleć, gdyż jak do tej pory przysparzało mu to jedynie problemów. Obiecał sobie w duchu, że począwszy od tej chwili zacznie podążać za głosem serca.
<><><><><><><><><><><><>
Bababam, jest Leomasek. XD
Ludzie tacy nietolerancyjni, ups.
Co będzie, gdy Leon i Tomas pójdą do studio, trzymając się za ręce?
Next niedługo.

piątek, 30 maja 2014

07. Bitwa emocji


Tomas długo jeszcze nie mógł zasnąć. Mimo iż, głównie dzięki przyłożonemu lodowi, ból brzucha prawie całkiem już zanikł, rana w sercu zdawała się tylko coraz bardziej pogłębiać. Resztką sił wyciągnął ze szpary w łóżku swój notes. Notes. Tak, to brzmi racjonalnie. Znacznie lepiej niż "pamiętnik".
Przewrócił kilka kartek, wracając do ostatniego wpisu i kilku poprzednich. Leon. Leon. Leon. Wszędzie przewijało się jego imię. Chłopak nie pamiętał, kiedy napisał to wszystko. Tak dużo o nim myślał? Tyle uwagi mu poświęcił? Jak widać nie było warto. Leon to zwykła świnia. Jednym płynnym ruchem wyrwał kartkę, na której wykaligrafowane było jego imię. Z następną, na której widniała oda o uczuciach do niego postąpił tak samo. W końcu natknął się na piosenkę, którą napisał... Tej nie potrafił się pozbyć. Ukrył ją starannie w kieszeni. Był wściekły. Cisnął zeszyt gdzieś w kąt, zanurzył głowę w poduszce i za wszelką cenę próbował usnąć.

Nazajutrz znów przyszedł do studia nieco spóźniony. Pierwszą lekcją były zajęcia ze śpiewu. Angie nie była zachwycona jego spóźnieniem, jednak nie okazała tyle jadu, co Gregorio... Zajął miejsce obok Camili i słuchał piekielnie nudnego wykładu o nutach.
Jego uwaga nie skupiała się jednak na tym, co mówiła jasnowłosa nauczycielka. W tej chwili robił wszystko, co mógł, aby wyrzucić z głowy Leona. Myśli o nim wciąż jednak powracały. Był na niego taki wściekły, a jednocześnie wciąż mu zależało. Tymczasem on miał go za nic. Po prostu za nic.

Meksykanin natomiast cały czas zerkał w jego stronę. W głowie próbował ułożyć sobie, co mu powie, jednak myśli wciąż się mieszały. Wiedział, że z chwilą gdy zadzwoni dzwonek będzie musiał do niego podejść i powiedzieć "przepraszam". Nieubłaganie zbliżał się koniec lekcji. Po ostatnim z wykonań, czyli duecie Camili z Francescą... - A może z Violettą? Leon nie zwrócił na to uwagi - nadszedł moment prawdy.
Gdy wszyscy wyszli z klasy, dogonił Tomasa. Hiszpan najwyraźniej nie miał ochoty na rozmowę, gdyż odwrócił się, ignorując próby zatrzymania go.
- Tomas... TOMASIE HEREDIA MASZ MNIE W TEJ CHWILI WYSŁUCHAĆ!!!
W oczach Hiszpana pojawił się błysk przerażenia. Zatrzymał się, jednak nie spojrzał na Leona.
- Posłuchaj... - zaczął już spokojniej. - Chcę cię przeprosić.
- Daj mi spokój - mruknął Tomas.
- To było głupie... Nie chciałem tego i... żałuje.
- Okej, trudno stało się - uciął chłopak. - Teraz daj mi spokój i zrozum: Nie chcę mieć więcej nic wspólnego z Tobą, rozumiesz? 
Po tych słowach wyszarpnął ramię z uścisku Meksykanina i ruszył w stronę wyjścia ze szkoły. Wyglądał na zdenerwowanego, jednak ze złością mieszać musiało się jeszcze jakieś uczucie, tworząc tym samym bitwę emocji, toczącą się w głowie chłopaka.
- Ale ja nie mogę! Już nie mogę! - krzyczał Leon. - Tomas, czuję coś! Czuję coś... do ciebie!
Błękitnooki odwrócił się i spojrzał zaskoczony na Leona.

<><><><><><><><><><><><><><><><>
Okeeeeeej.
Powiedzmy, że zaczyna się coś dziać.
Co zrobi Tomi?

poniedziałek, 19 maja 2014

06. Cios


Tomas, gdy dotarło do niego to, co powiedział, wybiegł z sali. Wziął kilka głębokich oddechów i usiadł na podłodze pod szafkami. Jego poliki płonęły. Po co to zrobił? No po co?! Bał się, że teraz całe studio dowie się o tym, co czuje do Leona... Wezmą go za odmieńca. Zostanie sam. Całkiem sam. Objął kolana dłońmi i oparł na nich brodę. W tej pozycji pozostał aż do czasu, gdy rozległ się szkolny dzwonek. Wtem zobaczył Leona. Wstał z podłogi i potykając się, podszedł do niego.
- Leon - wymamrotał. - Musimy pogadać.
- Czego chcesz? - warknął Meksykanin.
- Aha, czyli tak dziękujesz mi za bronienie cię przed Gregorio?
Leon prychnął.
- Ja nie potrzebuję ochrony. A już na pewno nie potrzebuję jej od ciebie. Swoją drogą - co to miała być w ogóle za akcja?
- Leon, w moim sercu dzieje się coś... Coś związanego z Tobą - wypalił nagle. - Nie mogłem pozwolić, żeby Gregorio tak się na siebie wydzierał.
Chłopak spojrzał na niego z niedowierzaniem. Skrzyżował ręce na piersi. Z trudem ukrywał szok, jaki pojawił się na jego twarzy.
- Błagam, nie mów, że niczego nie czujesz. Wiem, że z Tobą dzieje się to samo. Czuję to, Leon. Widzę, jak na mnie patrzysz. Tak, jak nie patrzyłeś nigdy Ludmiłę. A nawet na Violettę.
- Coś ty do cholery powiedział?! Masz natychmiast to co cofnąć!
- Leon, nie możesz uciekać przed tym, co czujesz... - głos Tomasa powoli się załamywał.
Wtem Meksykanin zrobił coś, czego całkiem się nie spodziewał. Wymierzył mu cios pięścią w brzuch. Następnie przewrócił go na ziemię.
- Jesteś zerem - szepnął, pochylając się nad nim. Następnie odszedł.
Tomas podniósł się z trudem. Skierował się do wyjścia ze studia. Gdy przechodził przez korytarz czuł na sobie ciekawskie spojrzenia, bowiem z trudem powstrzymywał się od płaczu. Trzymał ręce na brzuchu, skręcając się z wszechogarniającego bólu. Nie tylko fizycznego...

Wrócił do domu, ledwie słaniając się na nogach. Rzucił gdzieś plecak i usiadł przy stole w kuchni. Ukrył twarz w dłoniach i począł szlochać. Nie płakał z bólu. Nie. Łzy płynęły z bezsilności.
- Tomas, wróciłeś już? - do pomieszczenia weszła matka Hiszpana. Chłopak nie odpowiedział. - Syneczku, co się stało? Kto cię tak załatwił? - spytała widząc, że skręca się z bólu.
- To Leon...
- Leon? Ten chłopak od Violetty? Czemu? Znowu jest o nią zazdrosny?
- Nie, to nie tak... - Tomas zaczął zaprzeczać. - Ja po prostu... już nie daję rady, mamo.
- Kochanie - kobieta podeszła do niego i pogłaskała go po włosach - nie można uciekać przed uczuciami. Musisz po prostu robić to, co dyktuje ci serce. Nic więcej.
Następnie przytuliła go do siebie. Tomas był jej wdzięczny. Nie zamierzał zwierzać się z tego, co czuje do Leona, jednak cieszył się, że była przy nim.

Tymczasem Meksykanin wyszedł na spacer do parku. W dłoni trzymał kartkę, którą dostał od jakiejś tajemniczej osoby, która nie raczyła się nawet podpisać. A co jeśli... tą osobą był Tomas? - przeszło mu przez myśl. To by pasowało... Co za idiota.
Po chwili poczuł w duchu palące poczucie winy. Męczyły go wyrzuty sumienia. Pobił Tomasa. Pobił go. Nie myślał teraz o tym, że może mieć przez to kłopoty. Nie. W tej chwili zastanawiał się jak czuje się Hiszpan. Chciał czy nie chciał musiał przyznać, że martwił się o niego. A co jeżeli zrobił mu coś poważnego? Nie... przecież to było tylko lekkie uderzenie w brzuch... Lekkie. Tak, no właśnie.
Nie mniej jednak żałował tego. Żałował tego z całego serca. Wiedział, jak ciężko będzie mu odnowić relacje z Tomasem. On mu tego nie zapomni, ale jednak... musi spróbować. Musi spróbować uzyskać jego wybaczenie. Nie może tak tego zostawić. To postanowione. Musi przeprosić Tomasa. Jak najszybciej.

<><><><><><><><><><><><><><><>
Leło taki bad boy.
Czy Tomi mu wybaczy?
Mama Tomaszka taka good babka.

sobota, 17 maja 2014

05. Walentynki


Tomas, dotarłszy do domu, od razu, bez słowa skierował się do pokoju. Tam opadł na łóżko i wyciągnął z szuflady stary zeszyt, w którym niegdyś zapisywał teksty swoich piosenek i swoje przemyślenia. Złapał a długopis i po prostu pisał to, co przyszło mu na myśl. Normalnie jak Violetta, pomyślał. W momencie gdy zdał sobie z tego sprawę zaśmiał się pod nosem, jednak nie przestał skrobać w zeszycie. Ślady, jakie pozostawiał po sobie czarny długopis układały się w pierwszą literę. L...

Tymczasem Leon za wszelką cenę starał się "wrócić w sobie normalność". Zapomnieć o tych wszystkich bzdurach, jak określał to w głowie, gdy myślał o sprawach związanych z Tomasem. Postanowione, nigdy nic do niego nie czuł. A nawet gdyby - nie może nic do niego czuć. Po prostu nie może. To chore. To nienormalne. To dziwne. To złe.
"Nie ma nic złego w tym, co czujesz" - czy nie tak zawsze powtarzają ci wszyscy idioci w operach mydlanych? Tylko, że oni zazwyczaj czują coś do płci przeciwnej...
Leon, zmęczony nawałem paskudnych myśli, zanurzył głowę w poduszce, usiłując zasnąć. Nie potrafił jednak się uspokoić. Udało mu się to dopiero kilka godzin później. Odpłynął.

Następnego dnia w studio chodził przygaszony. Nie czuł się sobą. Wszystko go denerwowało, zdawało się wychodzić na przeciw temu, co robił. Tego dnia były walentynki. Nigdy nie lubił tego święta, jednak w tym dniu szczególnie go drażniło. Studio udekorowano czerwonymi i różowymi ozdobami. Wszędzie pozawieszane były balony w kształcie serc i kolorowe wstążki, do bólu przypominające te, które Violetta zwykła wiązać sobie przy spódniczkach. Dziewczyny chichotały, pokazując sobie na wzajem kartki i prezenty, które dostały i czytały je na głos. Wszystkie ubrane były w czerwień bądź róż. Leon czuł, że nie pasuje do tego całego wariactwa. Miał ochotę jak najszybciej stamtąd zwiać, jednak wiedział, że nie może bez powodu opuścić lekcji. Zrezygnowany, powędrował w stronę swojej szafki. Przetrącając jej zawartość, natknął się nagle na coś, czego wcześniej tam nie było. Kartka. Kartka walentynkowa. Czerwona, z wielkim brokatowym sercem na froncie. Pierwsza myśl podpowiadała mu, że to od Violetty, jednak... Przecież ona nawet się do niego nie odzywała. Przewrócił walentynkę na drugą stronę, jednak była pusta. Nie zamierzał się tym przejmować. Cisnął ją gdzieś w głąb szafki, zabrał strój na zajęcia z tańca i poszedł się przebrać. Był przekonany, że tak oto zaczynają się najgorsze Walentynki w jego życiu. Zazwyczaj spędzał ten dzień ze swoją ówczesną dziewczyną. A teraz... Teraz był sam. Nie miał drugiej połówki, z którą mógłby podzielić radość związaną ze świętem zakochanych. Ale... sam tego chciał. Może tak jest lepiej. Niby czemu miałby być z kimś, kogo nie kocha?  

Kilkanaście minut później Tomas wpadł spóźniony na lekcję. Prowadzący ją Gregorio spojrzał na niego jak na coś zdechłego. Hiszpan miał odpięty plecak, który pospiesznie rzucił w kąt sali, koszulkę założoną na lewą stronę i dresy z niezawiązanym sznurkiem. Po przyjęciu reprymendy od nauczyciela, dołączył do reszty uczniów. Ustawił się obok Violetty, która podeszła do niego i przywitała się, trzepocąc rzęsami. Leon spojrzał na nią z niedowierzaniem. To było dość komiczne widowisko, widzieć ją, łaszącą się do Tomasa. Po chwili zobaczył, jak zawiązuje na sznurek przy jego spodniach na kokardkę.
"Jeżeli myśli, że wywoła tym moją zazdrość, to jest w błędzie" - powiedział sobie Meksykanin w myślach. A jednak coś poczuł. Jednak to nie o brunetkę był zazdrosny, lecz...
"Dość Leon, dość tego".
Wypierał się wszystkiego, co w jakikolwiek sposób kojarzyłoby się z Tomasem. Nic do niego nie czuje. Przecież nie może nic do niego czuć. To chore.
- Leon, skup się wreszcie na zajęciach! Ostatnio tańczysz gorzej niż ta pokraka! - warknął Gregorio, wskakując palcem na Tomasa.
- Niech pan da mu spokój! - warknął Hiszpan.

<><><><><><><><><><><><><><><><><><><>
Walentynki to dawno temu były, ale co tam. YOLO.
Nic się nie dzieje, ale okej.
Może się jeszcze rozkręci. A może nie. XD
Tomuś broni Lełosia tak soł romantik.
Co z tego będzie, co z tego będzie?

wtorek, 29 kwietnia 2014

04. Myśli


Leon oderwał nagle wzrok od Tomasa i zaczął wodzić nim po sali. Hiszpan wlepił spojrzenie w swoje stopy i czekał, aż skończy grać. Gdy zszedł ze sceny i usiadł z powrotem na swoim miejscu, już na siebie nie spojrzeli.

Pablo zarządził rozpoczęcie próby do przedstawienia. Polecił Leonowi ustawić się obok Violetty. To właśnie oni zagrać mieli główne role. Tomas poczuł go jak zalewa go irytujące uczucie, znane powszechnie jako zazdrość. Nie czuł jej jednak gdy zerkał na Violę, łaszącą się do Meksykanina, lecz... gdy kierował spojrzenie na niego. Wtedy czuł, że chciałby odsunąć wszystkie kręcące się wokół niego dziewczyny, aby ustąpić miejsca... samemu sobie. Nosił głęboko w sobie pragnienie wzięcia go w ramiona, przytulenia do piersi, ucałowania. Ot tak. Nie rozumiał uczucia, które w nim narastało. A gdyby kiedykolwiek wyszło na jaw... Wtedy rozpętałoby się piekło. Nie. Nikt nie mógł się dowiedzieć.

Tomas zajął miejsce na widowni i zerknął w stronę sceny. Violetta wraz z Leonem wykonywali właśnie swój duet. Głos Leona rozchodził się po sali, docierając do uszu Hiszpana, który miał utkwiony w nim wzrok. Meksykanin również nie mógł oprzeć się pokusie, aby na chwilę oderwać wzrok od dziewczyny, dla której miała być śpiewana przez niego piosenka i chociaż przez moment móc popatrzeć na rozpływającego się Tomasa. Na jego minę, gdy słyszał ten śpiew. Tak bardzo irytowały ich obu części, gdy Leon i Violetta śpiewać mieli jednocześnie. Argentynka robiła wszystko, co było w jej mocy, aby go zagłuszyć. W pewnym momencie piosenka została urwana, gdyż dostała ona niekontrolowanego napadu kaszlu. Francesca zabrała ją do łazienki.
- Musimy kontynuować próbę, tak czy tak - powiedział Pablo. - Tomas na scenę. Zaśpiewasz zamiast Violetty.
Chłopak doznał małej eksplozji we własnym brzuchu. Po jego wnętrzu rozpłynęła się fala dziwnego uczucia. Była to ekscytacja połączona z zaskoczeniem i nutką stresu. Po czole spłynęła mu kropelka potu.
- J-ja? - wyjąkał. - A nie może zrobić tego... -  tym momencie rozejrzał się po sali, jednak zorientował się, że znajduje się tam prócz nich tylko Gregorio, z dość kwaśną, swoją drogą, miną.
- Tomas, na scenę, nie traćmy więcej czasu - poprosił Pablo.
Hiszpan niechętnie uniósł się i stanął na przeciw Leona. Serce niczym oszalałe kołatało mu w piersi. Patrzył mu prosto w oczy, nie zwracając uwagi na to, co dzieje się dookoła. Rozległy się dźwięki muzyki. Meksykanin zaczął śpiewać. Jego czysty głos zakradał się do najgłębszych zakątków podświadomości Tomasa, budząc w nim sprzeczne uczucia i emocje.

Leon również zatracił się w magii tej chwili. Nie wiedział, co się z nim dzieje, ale pragnął, aby to się nie skończyło. Na znak od Pablo i Tomas zaczął śpiewać. Głosy chłopaków doskonale się uzupełniały. Brzmiały razem jak dziwna, a zarazem piękna symfonia. Było w tym coś... magicznego, wprost niepowtarzalnego. Melodia przyjemnie pieściła ich uszy, a słowa były jej dopełnieniem.
Po chwili nauczyciele zaczęli klaskać i szybciej niż można się było spodziewać oznajmiono koniec zajęć. Meksykanin zbiegł ze sceny. Tomas patrzył za nim jeszcze przez chwilę po czym westchnął i zabrawszy gitarę, opuścił budynek studia.

Leon był właśnie w drodze do domu. Wyciągnął z kieszenie odtwarzacz MP3 wraz z słuchawkami, które włożył sobie do uszu i zaczął przeglądać urządzenie w poszukiwaniu piosenki, która zagłuszyłaby jego myśli. Nie mógł jednak się zdecydować, dlatego zamknął oczy i wybrał palcem pierwszą, lepszą. Utwór, który włączył okazał się melancholijnym smutasem, jednak słuchając go chłopak uświadomił sobie, że to właśnie takie dźwięki najlepiej oddają jego obecny nastrój. Sam nie chciał w to wierzyć, ale tym, co próbował zagłuszyć muzyką był Tomas. Myśli o Tomasie. Wspomnienia związane z Tomasem. Tomas. Tomas. Tomas.
"Dość!" - powiedział sobie w myślach Leon i brutalnie wyrwał sobie słuchawki z uszu. Pomyślał, że próbuje wmówić sobie coś czego nie ma. To nie możliwe, żeby poczuł do niego coś, co nie było czystą nienawiścią, niechęcią, obrzydzeniem. W tej chwili nienawidził go z całego serca.

Natomiast on... Na niczym nie mógł się skupić. Chociaż skierował się do domu, zabłądził trzy razy. Gdy wreszcie udało mu się wybrać właściwą ścieżkę, ciągnęła się ona w nieskończoność. Wykończony beznadziejnym łażeniem i przytłaczającymi jego psychikę myślami powoli powłóczył nogami, ledwie się na nich słaniając. Leon. To on wciąż zakradał się do jego głowy.
Jeszcze nie tak dawno zrobiłby wszystko, aby wysadzić go w kosmos... Żeby jakkolwiek pozbyć się... konkurenta. Po co? Otóż po to, aby wreszcie móc być z Violettą.
Violetta.
To imię nie miało już dla niego sensu. Wszystko, co kiedykolwiek do niej czuł... a raczej to, co wydawało mu się, że czuł było złudzeniem. Wiedział, że tak naprawdę przeznaczenie przygotowało dla niego kogoś innego. To Leon był miłością jego życia. Pogodził się już z tym i chociaż miał pojęcie, jak bardzo go on sam go nienawidzi, nie mógł zaprzeczać temu, co grało mu w głębi duszy...

<><><><><><><><><><><><><><><><><><>
Tomasz taki romantiko, a co.
Leonku, nie wolno uciekać przed tym, co czujemy. XD
Ciekawi, jak dalej potoczą się sprawy między naszymi romantykami?
Kolejny rozdział już wkrótce. (Może będzie bardziej sensowny).

niedziela, 20 kwietnia 2014

03. Melodia


León wrócił do domu. Mimo planów, nie poszedł na żadną dyskotekę. Wspiął się po schodach na górę, do swojego pokoju i klapnął na łóżko. Zamknął oczy i oddał się myślom. Były nieco ponure. Przed oczami miał siebie i Tomasa. Czy naprawdę musiał się zakochać w nim? Czemu nie mogła być to jakaś dziewczyna?
Kiedy tak rozmyślał do jego uszu dotarł krzyk wołającej go z dołu matki. Posłusznie zszedł na dół, gdzie matka trzymała słuchawkę telefonu, informując chłopaka, że dzwoni do niego kolega.
- Przedstawił się jako Tomas.
W Leonie wszystko zawrzało, a wnętrzności podskoczyły mu do gardła. Drżącą ręką chwycił słuchawkę od mamy i natychmiast ją odłożył. Kobieta zdezorientowana spojrzała na syna, a on w ekspresowym tempie ulotnił się do pokoju. Stanął przy keyboardzie, zamknął oczy i zaczął grać. Tajemnicze dźwięki przypominały mu o niebieskookim. Każda nuta przywoływała na myśl jego twarz...

Tymczasem Tomas spacerował po parku. Światło Księżyca oświetlało go nieznacznie. Przysiadł na jednej z ławek i zaczął uderzać w struny. Palce grały same. Nie znał nut, a jednak ta melodia w jakiś sposób była mu bliska. Łączyła jego zmysły i odrywała je od ponurych myśli. W tej chwili liczyły się tylko te idealne dźwięki...

Następnego ranka Leon, postanowiwszy zapomnieć o wszystkim, co w jakikolwiek sposób go niepokoiło, przyszedł do studia w nie najgorszym wcale humorze. Tomas rozmawiający z Violettą nie zrobił na nim szczególnego wrażenia. Dziewczyna żałośnie wyglądała łasząc się do chłopaka. Leon uśmiechnął się pod nosem, widząc, że Hiszpan nie przejawia szczególnego zainteresowania tym, co mówi do niego Violetta. Cóż, jej wywody nie należały go najciekawszych.
Chłopak wszedł do sali, gdzie siedziało już kilkunastu uczniów. Zajął miejsce obok Andresa i czekał na dalszy rozwój wydarzeń. Po pięciu minutach na scenę wkroczył Beto, potykając się o kabel do mikrofonu. Zaraz dogonił do Gregorio, który wyszarpał mu go z dłoni. Beto przewrócił się, jednak szybko się podniósł. Gregorio dostał niekontrolowanego napadu śmiechu. Na scenę wpadła Angie. Okiełznała chaos (choć nauczyciel tańca niechętnie oddał jej mikrofon) i zaczęła mówić:
- Chciałabym powitać w studio naszego nowego ucznia. To jest Federico, przybył z Włoch. Mam nadzieję, że ciepło go przyjmiecie.
Po jej słowach na scenie zjawił się wysoki, uśmiechnięty brunet. Na pierwszy rzut oka widać było, że jest Włochem. Leon spojrzał na niego krytycznie. Rozejrzał się po sali. Dopiero wtedy zauważył, że obok niego siedzi Tomas. Spojrzał na niego niepewnie. Hiszpan odwzajemnił spojrzenie. Leon miał ochotę warknąć "Co się tak gapisz?", jednak słowa zamarły mu w ustach. W milczeniu patrzył Tomasowi w oczy.

Tomas zatracił się w spojrzeniu ciemnych oczach Meksykanina. Z jakiegoś nieznanego mu powodu nie miał ochoty, jak zwykle, rzucić się na niego i wykrzyczeć mu w twarz, że jest dupkiem. Przeciwnie miał ochotę przytulić go do piersi i... Natychmiast skarcił się za swoje myśli. Otrzeźwiły go jednak dopiero dźwięki piosenki, którą Federico grał na gitarze. Była delikatna i uspakajająca. Włoch miał dość wyraźny akcent, gdy śpiewał po hiszpańsku. Gdy w końcu skończył, na scenę wkroczyli Pablo i Gregorio.
- Proszę o oklaski dla Federico - powiedział Pablo, a sala na krótką chwilę rozbrzmiała brawami. - Czy ktoś chce teraz wystąpić? Tomas?
Hiszpanowi wnętrzności podskoczyły go gardła. Czemu akurat on? Zanim zdążył odpowiedzieć, ubiegł go Gregorio.
- To beztalencie ma wystąpić? Nie pozwolę na to! Leon, na scenę. Bez gadania!
Leon wstał, sięgnął po gitarę i wszedł na scenę. Zaczął uderzać w struny grając melodię. Tę samą, którą grał wczoraj wieczorem. Tomas uświadomił sobie wtedy, że to ta sama melodia, która przyszła mu do głowy znikąd poprzedniego wieczoru, w parku. A więc Meksykanin zapisał jej nuty. Wtem zaczął śpiewać. Miał piękny, czysty głos. Tomas nie dostrzegł tego wcześniej. Zaczął wesoło kołysać się w rytm ballady. Leon patrzył mu prosto w oczy...

<><><><><><><><><><><><>
No ta. Krótko, ale jest.
Musicie wybaczyć dłuższą nieobecność, ale obowiązki gonią.
Leomas się rozwija, hue hue. Patologia na całego. Komentujcie.

piątek, 7 lutego 2014

02. Pustka


- Ty? Zrywasz ze mną? - spytała wyraźnie zdenerwowana Violetta.
- Tak, Violetta. Zrywam z tobą - León czuł jak z każdym słowem było mu coraz lżej. Powoli się od niej uwalniał. 
- Ale... Dlaczego? - pisnęła. 
- Violetta... bo ja...
- Nie kochasz mnie! León... Jak ja mogłam się tak pomylić... FRAAAN!
Wydawszy z siebie kolejny pisk, pobiegła w stronę Włoszki, która podała jej chusteczkę. Wydmuchała hałaśliwie nos i wtuliła się w ramiona Francesci. León nie czuł jednak żadnej empatii do szatynki. To dziwne. Tyle czasu byli razem, a dopiero teraz uświadomił sobie, że nie darzy jej żadnym ciepłym uczuciem.

- Violu, nie płacz już.. On... nie zasługuje na ciebie - brunetka głaskała Violettę po ramieniu, starając się uspokoić jej płacz.
Dziewczyna nie potrafiła tego pojąć. On zrywa z nią. Ot tak. Co zrobiła? Zawsze, odkąd się poznali była pewna, że ją kocha. Że będą razem już na zawsze. A on tak po prostu mówi jej, że to koniec. Mózg Violetty nie potrafił tego pojąć. Tak bardzo ją to bolało. Wiedziała jednak, że nic już nie może zrobić. Jedyne, czego chciała to dowiedzieć się dlaczego.

León podrzucił butelką wody, odkręcił korek i wypił kilka łyków niegazowanej H2O. Już dawno nie czuł się tak dobrze jak teraz. Wolny. Brakowało mu tego uczucia, odkąd związał się z Violettą. Teraz w każdej chwili mógł iść na imprezę i zabawić się, jak będzie miał ochotę. Uśmiechnął się na myśl, że wieczorem nie będzie musiał wysłuchiwać paplaniny Violetty. 
Wtem znów dostrzegł w tłumie Tomasa. Chłopak stroił gitarę. Spojrzenie jego ciemnobłękitnych oczu było całkowicie skupione na jej napiętych strunach. Czy miał zamiar dalej zalecać się do Violetty? Cóż, droga wolna. Zerwał z nią. Ona teraz może sobie być, z kim chce. Nawet z nim. Meksykanin poczuł, jak opuszczają go siły. Postanowił, że odpuści sobie dzisiejsze zajęcia. Potrząsając butelką wody, opuścił studio. 

Skończywszy stroić gitarę, Tomas zagrał na niej akord E. Był to dość ponury, a zarazem przejmujący dźwięk. W pewnym sensie oddawał nastrój chłopaka. Muzyka tak dobrze go rozumiała. Stanowili harmonię brzmień. Symfonię uczuć. 
Spojrzał przelotnie na tarczę czarnego zegarka, który nosił na ręku. Dwie minuty temu zaczęła się lekcja z Beto. Natychmiast poderwał się, zabrał gitarę i wbiegł do klasy. Przepraszając za spóźnienie, zajął miejsce z dala od reszty. Czuł, że potrzebuje odrobiny samotności. Rozejrzał się po klasie. Violetta z czerwonymi wciąż od płaczu oczami siedziała obok Francesci, Camili i Maxiego. W drugim kącie klasy Ludmiła zawzięcie tłumaczyła coś zdezorientowanej Naty. Andres stukał ołówkiem w podłogę, nie zwracając uwagi na kogokolwiek Nie dostrzegł jednak Leóna. Z niewyjaśnionego powodu posmutniał. Przeniósł wzrok na tarczę zegara ściennego. Wskazówki poruszały się niewiarygodnie szybko, podczas gdy on pogrążał się w królestwie rozmyślań. 
- Encontré las respuestas a mi soledad. Ahora se que vivir es soñar - z letargu wyrwał go głos Violetty i dźwięki keyboardu.
Dziewczyna patrzyła na niego spode łba uderzając z wyczuciem w klawisze. Chłopak odwrócił spojrzenie, nie zdobywając się na choćby cień uśmiechu.
- Ahora sé que la tierra es el cielo. Te quiero... Te quie... - głos dziewczyny załamał się, a klawisze ucichły. Tomas spojrzał na nią nieśmiało.
- Nie dam rady - wyszeptała, po czym wybiegła z klasy.
Beto zarządził koniec zajęć. Wszyscy momentalnie opuścili salę. Jedynie Tomas postanowił w niej pozostać. Uniósł gitarę i przejechał palcami po strunach. Grał delikatną, powolną melodię. Wydobywał z gitary dźwięki, które wyrażały jego uczucia, myśli, a za razem koiły duszę. 
Pomyślał o Leónie, który nie przyszedł na lekcje. Co mogło się mu stać? Przed oczami Hiszpana pojawiały się niezbyt ciekawe wizje. Bał się o niego? Nie, to niemożliwe. Pewnie temu zarozumialcowi nie chciało się przyjść, to wszystko. Uderzył w struny, dając upust swej wściekłości. Ukrył twarz w dłoniach. Nie miał pojęcia, co robić. Nie wiedział nawet, czego chce. Co czuje. Jednym, co przychodziło mu na myśl była pustka...

<><><><><><><><><><><><><><><>
Na tym uwijmy... :-D
Jak się podoba? 
Póki co nasi dżentelmeni jedynie do siebie wzdychają. Jeszcze nie wiedzą co ich czeka, biedacy. 
Pozdrawiamy.

niedziela, 5 stycznia 2014

01. Nowy początek


León opuszczał właśnie budynek Studia on beat, zmęczony ciężkim dniem. Poczuł na czole kilka kropli deszczu, jednak nie przejął się tym zbytnio. Zarzucił kaptur na głowę i przyspieszył kroku. Deszcz wzmagał się. Zwiększył więc prędkość, zmieniając marsz w bieg. Nagle poczuł coś mokrego na swoich nowych butach. Zaklął pod nosem, stwierdzając, iż było to błoto. Wpadł w poślizg. Przewracając się, przez jego głowę przemknęły tysiące myśli. No pięknie, a więc już po jego nowej, błękitnej bejsbolówce. Tragedia. Będzie musiał oddać ubranie do pralni chemicznej. Cholera, przecież jest spłukany, a na pranie chemiczne wyda fortunę. Może... Violetta będzie miała pożyczyć?
Tomas wracał właśnie... Skąd właściwie wracał Tomas? Załatwiał jedną z "bardzo ważnych tomasich spraw". Nie był tego dnia w studio. Dlaczego? A tak jakoś mu się nie chciało. Cóż, chłopak cierpiał na pewną przypadłość, popularnie zwaną lenistwem. A może po prostu nie miał ochoty wysłuchiwać kazań tych przemądrzałych nauczycieli. Miał po dziurki w nosie wiecznie czepiającego się go Gregoria. Albo Beto. Ten bezduszny Beto. Ciągle coś jadł, a nigdy nie chciał się podzielić. Tomas obiecał sobie w duchu, że poprosi mamę, aby szykowała mu kanapki do szkoły. Takie z kiełbaską. Najbardziej jednak drażniła go Angie. Nigdy nie potrafił skupić się na jej zajęciach. Co lekcję non-stop wpatrywał się w miejsce, w którym miała taki przeokropnie irytujący pieprzyk. Pod lewym uchem. Nazwał go sobie Gilderoy, bo tak miał na imię jeden z jego najbardziej denerwujących wujków. Przecież pieprzyk jest jego znakiem rozpoznawczym. To on miał go pierwszy! Angie może się wypchać. Na szczęście nauczycielka śpiewu zazwyczaj nosiła rozpuszczone włosy, coraz rzadziej stawiając na koka. No i dobrze. Jeszcze ktoś zauważyłby to niewielkie znamię i... przecież mogłoby stać się sławne! Nie ma mowy, nie pozwoli na to. Pogładził swoje czoło, okolice sporego pieprzyka. To on miał być gwiazdą, a nie żaden tam Gilderoy.
A więc zrobił sobie wagary. Od dziś oficjalnie jest buntownikiem. Brakuje mu już tylko bransoletki z ćwiekami. Deszcz już mu nie przeszkadzał. Wręcz przeciwnie. Zmywał z jego duszy miliony ponurych myśli. Violetta. To o niej wciąż mędrkował gitarzysta. Jest z Leónem. To niewiarygodne, że wygryzł go ten smętny pianista. Nienawidził go całego od czubka głowy po palce u stóp. To jak nonszalancko zarzucał grzywką, jego drwiący uśmiech, te ciemne oczy...
Jego rozmyślania przerwał jakiś okrzyk. Zobaczył Leóna. Jego rywala przewracającego się prosto w błoto. Prychnął. Chłopak miał zaraz runąć prosto w brązową breję, zapaskudzić te nowe, piękne ubrania, które tak doskonale leżały na jego umięśnionym ciele. Nie, przecież nie mógł na to pozwolić. Puścił się biegiem w jego stronę. W ostatniej chwili chwycił go w swoje ramiona, ratując tym samym od spotkania nieuniknionego z kałużą. Ciało chłopaka zetknęło się z Tomasem, tworząc tym samym ciasny uścisk. Obaj przez chwilę mocno zdezorientowani, odnaleźli w końcu swoje spojrzenia. Hiszpan przyjął stabilną pozycję, dotykając kolanem ziemi. Wciąż nie wypuszczał Meksykanina z objęć, wręcz mocniej go do siebie tuląc. Jego serce z niewyjaśnionego powodu biło jak szalone. Nie potrafił zrozumieć reakcji swojego organizmu. Poczuł, jak płoną mu uszy, policzki bledną, a kolana odmawiają posłuszeństwa. To nie dlatego, że tracił siły. To przez Leóna. Przez jego obecność. Przez to, że był tak blisko. Przez ciepło bijące od jego ciała. Ich twarze zaczęły się do siebie zbliżać. Dzieliło ich już kilka milimetrów, gdy w kiedy w kieszeni Tomasa zadzwonił telefon. O ostrożnie postawił Leona na ziemi, po czym zniknął wśród drzew i kropli deszczu.
Kiedy tylko Meksykanin stracił go z widoku, również wrócił do domu.

- Tomas. Tomas... - odezwał się miły, kojący głos.
- Tak? - rozejrzał się dookoła, ale nikogo nie zauważył. - Kim Ty jesteś? Gdzie ja jestem? Gdzie Ty jesteś?
- Jestem tutaj.
Chłopak skądś kojarzył ten głos, nie mógł jednak przypomnieć sobie, kto jest jego właścicielem. Zaczął powoli osuwać się w rzeczywistość, aż w końcu obudził się w swoim łóżku. Kołdra leżała na podłodze. Musiał nieświadomie ją zrzucić. Spojrzał w stronę okna. Już świtało. Stwierdziwszy, że i tak już nie uśnie, podźwignął się z łóżka i powłócząc nogami dotarł do łazienki.

León przebudził się kilkanaście minut przed dziewiątą. Wyskoczył z łóżka i w rekordowym tempie był już gotowy, aby rozpocząć nowy dzień. W drodze do studia kończył śniadanie. Przeżuwszy ostatni kęs kanapki z szynką sięgnął po miętową gumę i nim się obejrzał przekroczył drzwi szkoły. Kiedy tylko ujrzał swoją dziewczynę rozmawiającą z Francescą i Camilą, ogarnęło go palące poczucie winy. Nie kochał Violetty. Nie mógł już dłużej jej okłamywać. Tylko pytanie, jak ona na to zareaguje. Dziewczyna dostrzegłszy Meksykanina podbiegła do niego i rzuciła mu się na szyję. Poklepał ją krótko po plecach i obserwował zdziwienie na jej twarzy.
- León... Dlaczego wczoraj nie zadzwoniłeś?
Jak zwykle. Nie mogła sama zadzwonić? Dopiero teraz dostrzegał minusy związku z nią. Mienie dziewczyny nie jest wcale najtańszym rozwiązaniem. Po co ma tracić pieniądze na te bezsensowne rozmowy z nią? Żeby mogła godzinami opowiadać mu o swoich problemach i jeszcze oczekiwać pomocy i współczucia? Sam nie miał w życiu lekko. Brakowało mu cierpliwości na wymagający charakter Violetty. Tylko co on jej powie? "Violetta, nie zadzwoniłem, bo nie miałem ochoty z tobą gadać". Nie ma mowy. Postanowił, że poczeka aż dziewczyna odezwie się pierwsza.
- Czekałam na telefon od ciebie. Tata znowu chce zabronić mi chodzenia do studia... - znów to samo.
- Violetta. Musi porozmawiać.
- Co się dzieje, León? - jej źrenice rozszerzyły się niespokojnie, a resztki uśmiechu opuściły jej wypudrowaną do przesady twarz.
W tej chwili w tle dostrzegł Tomasa. Czyżby podsłuchiwał? Jeszcze ma czelność się na niego perfidnie gapić. W normalnych okolicznościach właśnie tak wyglądałby myśli Leona. Jednak nie tym razem. Teraz po prostu na niego patrzył, nie do końca świadom, że to, co właśnie robi, robi dla niego.
- Violetta, z nami koniec.

<><><><><><><><><><><><><><><>
Takie dramatyczne zakończenie, o.
Podoba wam się pierwszy rozdział?
Dziękujemy za przeczytanie. :)