niedziela, 5 stycznia 2014

01. Nowy początek


León opuszczał właśnie budynek Studia on beat, zmęczony ciężkim dniem. Poczuł na czole kilka kropli deszczu, jednak nie przejął się tym zbytnio. Zarzucił kaptur na głowę i przyspieszył kroku. Deszcz wzmagał się. Zwiększył więc prędkość, zmieniając marsz w bieg. Nagle poczuł coś mokrego na swoich nowych butach. Zaklął pod nosem, stwierdzając, iż było to błoto. Wpadł w poślizg. Przewracając się, przez jego głowę przemknęły tysiące myśli. No pięknie, a więc już po jego nowej, błękitnej bejsbolówce. Tragedia. Będzie musiał oddać ubranie do pralni chemicznej. Cholera, przecież jest spłukany, a na pranie chemiczne wyda fortunę. Może... Violetta będzie miała pożyczyć?
Tomas wracał właśnie... Skąd właściwie wracał Tomas? Załatwiał jedną z "bardzo ważnych tomasich spraw". Nie był tego dnia w studio. Dlaczego? A tak jakoś mu się nie chciało. Cóż, chłopak cierpiał na pewną przypadłość, popularnie zwaną lenistwem. A może po prostu nie miał ochoty wysłuchiwać kazań tych przemądrzałych nauczycieli. Miał po dziurki w nosie wiecznie czepiającego się go Gregoria. Albo Beto. Ten bezduszny Beto. Ciągle coś jadł, a nigdy nie chciał się podzielić. Tomas obiecał sobie w duchu, że poprosi mamę, aby szykowała mu kanapki do szkoły. Takie z kiełbaską. Najbardziej jednak drażniła go Angie. Nigdy nie potrafił skupić się na jej zajęciach. Co lekcję non-stop wpatrywał się w miejsce, w którym miała taki przeokropnie irytujący pieprzyk. Pod lewym uchem. Nazwał go sobie Gilderoy, bo tak miał na imię jeden z jego najbardziej denerwujących wujków. Przecież pieprzyk jest jego znakiem rozpoznawczym. To on miał go pierwszy! Angie może się wypchać. Na szczęście nauczycielka śpiewu zazwyczaj nosiła rozpuszczone włosy, coraz rzadziej stawiając na koka. No i dobrze. Jeszcze ktoś zauważyłby to niewielkie znamię i... przecież mogłoby stać się sławne! Nie ma mowy, nie pozwoli na to. Pogładził swoje czoło, okolice sporego pieprzyka. To on miał być gwiazdą, a nie żaden tam Gilderoy.
A więc zrobił sobie wagary. Od dziś oficjalnie jest buntownikiem. Brakuje mu już tylko bransoletki z ćwiekami. Deszcz już mu nie przeszkadzał. Wręcz przeciwnie. Zmywał z jego duszy miliony ponurych myśli. Violetta. To o niej wciąż mędrkował gitarzysta. Jest z Leónem. To niewiarygodne, że wygryzł go ten smętny pianista. Nienawidził go całego od czubka głowy po palce u stóp. To jak nonszalancko zarzucał grzywką, jego drwiący uśmiech, te ciemne oczy...
Jego rozmyślania przerwał jakiś okrzyk. Zobaczył Leóna. Jego rywala przewracającego się prosto w błoto. Prychnął. Chłopak miał zaraz runąć prosto w brązową breję, zapaskudzić te nowe, piękne ubrania, które tak doskonale leżały na jego umięśnionym ciele. Nie, przecież nie mógł na to pozwolić. Puścił się biegiem w jego stronę. W ostatniej chwili chwycił go w swoje ramiona, ratując tym samym od spotkania nieuniknionego z kałużą. Ciało chłopaka zetknęło się z Tomasem, tworząc tym samym ciasny uścisk. Obaj przez chwilę mocno zdezorientowani, odnaleźli w końcu swoje spojrzenia. Hiszpan przyjął stabilną pozycję, dotykając kolanem ziemi. Wciąż nie wypuszczał Meksykanina z objęć, wręcz mocniej go do siebie tuląc. Jego serce z niewyjaśnionego powodu biło jak szalone. Nie potrafił zrozumieć reakcji swojego organizmu. Poczuł, jak płoną mu uszy, policzki bledną, a kolana odmawiają posłuszeństwa. To nie dlatego, że tracił siły. To przez Leóna. Przez jego obecność. Przez to, że był tak blisko. Przez ciepło bijące od jego ciała. Ich twarze zaczęły się do siebie zbliżać. Dzieliło ich już kilka milimetrów, gdy w kiedy w kieszeni Tomasa zadzwonił telefon. O ostrożnie postawił Leona na ziemi, po czym zniknął wśród drzew i kropli deszczu.
Kiedy tylko Meksykanin stracił go z widoku, również wrócił do domu.

- Tomas. Tomas... - odezwał się miły, kojący głos.
- Tak? - rozejrzał się dookoła, ale nikogo nie zauważył. - Kim Ty jesteś? Gdzie ja jestem? Gdzie Ty jesteś?
- Jestem tutaj.
Chłopak skądś kojarzył ten głos, nie mógł jednak przypomnieć sobie, kto jest jego właścicielem. Zaczął powoli osuwać się w rzeczywistość, aż w końcu obudził się w swoim łóżku. Kołdra leżała na podłodze. Musiał nieświadomie ją zrzucić. Spojrzał w stronę okna. Już świtało. Stwierdziwszy, że i tak już nie uśnie, podźwignął się z łóżka i powłócząc nogami dotarł do łazienki.

León przebudził się kilkanaście minut przed dziewiątą. Wyskoczył z łóżka i w rekordowym tempie był już gotowy, aby rozpocząć nowy dzień. W drodze do studia kończył śniadanie. Przeżuwszy ostatni kęs kanapki z szynką sięgnął po miętową gumę i nim się obejrzał przekroczył drzwi szkoły. Kiedy tylko ujrzał swoją dziewczynę rozmawiającą z Francescą i Camilą, ogarnęło go palące poczucie winy. Nie kochał Violetty. Nie mógł już dłużej jej okłamywać. Tylko pytanie, jak ona na to zareaguje. Dziewczyna dostrzegłszy Meksykanina podbiegła do niego i rzuciła mu się na szyję. Poklepał ją krótko po plecach i obserwował zdziwienie na jej twarzy.
- León... Dlaczego wczoraj nie zadzwoniłeś?
Jak zwykle. Nie mogła sama zadzwonić? Dopiero teraz dostrzegał minusy związku z nią. Mienie dziewczyny nie jest wcale najtańszym rozwiązaniem. Po co ma tracić pieniądze na te bezsensowne rozmowy z nią? Żeby mogła godzinami opowiadać mu o swoich problemach i jeszcze oczekiwać pomocy i współczucia? Sam nie miał w życiu lekko. Brakowało mu cierpliwości na wymagający charakter Violetty. Tylko co on jej powie? "Violetta, nie zadzwoniłem, bo nie miałem ochoty z tobą gadać". Nie ma mowy. Postanowił, że poczeka aż dziewczyna odezwie się pierwsza.
- Czekałam na telefon od ciebie. Tata znowu chce zabronić mi chodzenia do studia... - znów to samo.
- Violetta. Musi porozmawiać.
- Co się dzieje, León? - jej źrenice rozszerzyły się niespokojnie, a resztki uśmiechu opuściły jej wypudrowaną do przesady twarz.
W tej chwili w tle dostrzegł Tomasa. Czyżby podsłuchiwał? Jeszcze ma czelność się na niego perfidnie gapić. W normalnych okolicznościach właśnie tak wyglądałby myśli Leona. Jednak nie tym razem. Teraz po prostu na niego patrzył, nie do końca świadom, że to, co właśnie robi, robi dla niego.
- Violetta, z nami koniec.

<><><><><><><><><><><><><><><>
Takie dramatyczne zakończenie, o.
Podoba wam się pierwszy rozdział?
Dziękujemy za przeczytanie. :)