sobota, 12 lipca 2014

Time to say goodbye


I tak oto dobrnęliśmy jakoś razem do końca tej nieco idiotycznej historii.
Dziękuję serdecznie, że byliście z nami. 
Jeżeli macie ochotę poczytać coś innego mojego autorstwa, zapraszam tutaj: [LINK]
Dzięki za wszystko! :-)

Leomas na zawsze!
Adiós!

Epilog: Miłość to wszystko, co mamy


Po usianej błękitnymi chabrami łące wędruje dżentelmen o śniadej cerze. Mija niewielki zagajnik, spaceruje wśród dojrzałych kłosów pszenicy. Wesołym krokiem zmierza ku spotkaniu z miłością swego życia. Po chwili wreszcie dostrzega tę osobę. Uśmiecha się szeroko i biegnie w jej stronę. Ku zaskoczeniu wielu nie jest to żadna dziewczyna. To błękitnooki Hiszpan o ciemnych, lśniących włosach. Szczerzy do niego białe zęby w szerokim uśmiechu. Po chwili spotykają się. Tomas składa na policzku Leona delikatny pocałunek, a ten chwyta jego dłoń. Zaciskają na swoich rękach ciepłe palce. Słońce, sunąc po bezchmurnym niebie, muska ich twarze swym jasnym światłem. 
Długo spacerują między kłosami pszenicy, nic nie mówiąc, bowiem słowa nie są im już potrzebne. Nozdrza młodzieńców pieści zapach lata, oni zaś poruszają się jakoby frunęli kilka centymetrów nad ziemią. Wiatr o idealnej zarówno sile, jak i temperaturze, gra gdzieś między koronami drzew i gubi się wśród ciemnych liści.
Na chwilę przysiadają na miękkiej trawie, która pachnie marzeniami. Chmury dawno się rozeszły, ustępując miejsca Słońcu, a pomimo to na błękitnym sklepieniu wciąż widnieje piękna, kolorowa tęcza. Zatacza łuk, zupełnie jakby zaczynała się w jednej krawędzi łąki, kończyła zaś w drugiej. Oboje jednak wiedzą, że pole to nie ma ograniczeń. Nie istnieją jego granice. 
Nie ma już Francesci, która śmiała by się pod nosem. Nie ma także Violetty, która z kolei nawet nie próbowałaby ukryć swego rozbawienia. Tu i teraz istnieje tylko ich dwójka. Wzajemne towarzystwo jest wszystkim, czego potrzebują. Zaraz. Brakuje jednego szczegółu. Muzyki. Dźwięków, które towarzyszyły im od początku tej historii... W tej chwili rozbrzmiewają nuty jakiejś cudownej melodii. Fortepian idealnie współgra z gitarą. Nie ma osoby, która obsługiwałaby instrumenty. A ich, swoją drogą, również ani śladu. Muzyka bowiem bierze się po prostu z ich serc.
Siedzą tak, napawając się swoim towarzystwem, którego nigdy nie będą mieli wystarczająco. Ich spojrzenia spotykają się, a twarze rozjaśniają jeszcze weselsze uśmiechy. Nie istnieją już żadne przeszkody dla ich miłości. Teraz mogą być razem. Już na zawsze...

Tak oto kończy się historia dwóch młodzieńców, których połączyło ot niecodzienne uczucie. Meksykanina o śniadej cerze i wielkim sercu oraz ciemnowłosego Hiszpana o błękitnych oczach, równie głębokich, jak jego artystyczna dusza. Oni znaleźli sposób by być razem. Odnaleźli miejsce, w którym już nikt i nic ich nie rozdzieli. Ich dusze pozostaną nierozłączne po wieki, gdyż miłość, a zwłaszcza prawdziwa miłość, zawsze odnajdzie choćby najsłabszy promień światła na drodze...

10. Miejsce usiane magią


Leon wstał z ławki i odszedł. Tomas siedział jeszcze przez chwilę, po czym otarł łzy i również ruszył przed siebie, lecz w drugą stronę. Poszedł do domu. Zamknął się w swoim pokoju i płakał. Nie miał siły się podnieść. Sen nie nadchodził. Czuł, że całą noc spędzi w ten sposób.

Natomiast Leon nie miał zamiaru płakać. Nie był typem faceta, który aż tak uzewnętrzniałby swoje emocje. Czuł jednak wewnątrz niewyobrażalną pustkę. Nie chciał jeść ani spać. Postanowił oddać się temu, co zawsze pomagało mu w podobnych sytuacjach, czyli po prostu muzyce. Podszedł do keyboardu i ułożył na nim palce. Poczuł przyjemne wibracje, jak zawsze gdy dotykał instrumentu. Powoli uderzał w klawisze wygrywając wyjątkowo smutną melodię. Grał i grał, aż w końcu popłynęła pierwsza łza. Szybko jednak ją otarł, przerwał granie i położył się do łóżka.

Następny dzień okazał się dniem po znakiem smutku. Niebo pokryły chmury. Pomimo braku sił do życia zarówno Leon, jak i Tomas przyszli do studia. Wszyscy zdawali się ich obserwować. Każdy zastanawiał się, co tak naprawdę się stało. Przez cały czas posyłali sobie smutne spojrzenia, nie odzywali się do nikogo, a tym bardziej do siebie. Nie zwracali uwagi na resztę świata, która jakby przestała istnieć. Wszystko powoli traciło sens, urok, jaki miało niegdyś.

Zajęcia dość szybko dobiegły końca. Leon usiadł w parku, w jego skraju z gitarą. Grał na niej niezbyt energicznie, pozwalając palcom lewej ręki swobodnie hasać po gryfie, a prawą ręką delikatnie muskał struny. W pewnej chwili poczuł na ramieniu czyjąś dłoń. Przerwał brzdąkanie i obejrzawszy się, dostrzegł Tomasa. Chłopak wyglądał na dziwnie szczęśliwego. W jego oczach czaił się radosny błysk, co więcej uśmiechał się.
- Tomas, co ty... - zaczął Meksykanin, jednak nie było dane mu dokończyć.
- Ciii. Nic nie mów, Leonie. Muszę ci coś pokazać. Znalazłem miejsce, w którym będziemy mogli być razem.
Spojrzał na niego zdumiony. Jego głos był dziwnie melancholijny, acz w pewnym sensie zdawał się mówić przekonująco. Leon, czując, że nie ma nic do stracenia, wstał, korzystając z pomocy Tomasa, który podał mu rękę. Trzymając się za nie, ruszyli w drogę.
Minąwszy park, studio, operę, kino, centrum miasta i filharmonię, dotarli do miejsca, gdzie pokonać musieli autostradę.
- Teraz musimy tylko przez nią przejść.
- Tu nie ma przejścia dla pierwszych... - wykrztusił Leon.
Tomas tylko spojrzał na niego rozmarzonym wzrokiem, mocniej ścisnął jego dłoń i szepcąc "teraz" puścił się biegiem, ciągnąc do za sobą. Biegli przez sześćciopasmową autostradę, nie patrząc na boki. Wydawało się, iż nie zbliża się żaden pojazd, jednak nagle ni stąd, ni zowąd, pojawił się sunący w ich stronę biały van. Rozległ się pisk opon i po chwili nadeszło uderzenie. Ich dłonie mocniej się ścisnęły. Nie czuli bólu. Zobaczyli przed oczami jedynie ciemność...

<><><><><><><><><><><><><><><>
Vany rządzą.
Bez komentarza.

czwartek, 10 lipca 2014

09. Nie wszystko jest tak proste


Rano Tomas dźwignął się z łóżka i zszedł na dół w celu skonsumowania śniadania. Humor dopisywał mu, gdy witał się z matką. Gdy skończył jeść tosty z serem, rozległ się dzwonek do drzwi. Nim chłopak zdążył się poderwać z krzesła, do drzwi ruszyła jego matka.

- Tomas, kolega do ciebie przyszedł! - krzyknęła po chwili.
Hiszpanowi coś przeskoczyło w żołądku. Szybko zgarnął plecak i podbiegł do drzwi. Tak, jak się spodziewał zobaczył Leona. Matka spojrzała podejrzliwie na syna, a później na jego meksykańskiego znajomego. Po chwili jednak oddaliła się, zostawiając ich samych. Przywitali się bez większych emocji i jak gdyby nigdy nic ruszyli razem z stronę studia. Tomas odezwał się dopiero gdy znaleźli się w bezpiecznej odległości od jego domu. 
- Leon, chyba nie powinieneś przychodzić po mnie do domu. Widziałeś, jak patrzyła moja mama...
- Wiesz, chyba ludzie powinni nas zaakceptować. Nie chcę się kryć z tym, co czuję.
- Ja też nie, ale... - głos mu się załamał.
Leon ścisnął jego dłoń swoją i w takim układzie przekroczyli wspólnie próg studia. Serce Tomasa biło jak oszalałe. Czuł po kościach, co się szykuje. Już po chwili czuł na sobie spojrzenia. W grupce, tuż pod salą śpiewu stały dziewczyny. Francesca rzuciła im krótkie spojrzenie, przyjrzawszy przy tym się ich splecionym dłoniom. Widać było, że z trudem stłumiła śmiech, zakrywając twarz rękawem granatowej bluzki. natomiast gdy spojrzała na nich Violetta, korytarz studia natychmiast wypełnił śmiech. Dziewczyna wyglądała, jakby miała zaraz rozpłakać się ze śmiechu. Leon tylko rzucił im złowrogie spojrzenie (Violetta natychmiast umilkła) i usiadł wraz z Tomasem na ławce w drugiej części korytarza.

Lekcja tańca okazała się prawdziwą męką połączoną z parodią. Nie dość, że Gregorio był zły jak zawsze - dodatkowo Leon nieustannie patrzył na Tomasa, co rozpraszało Hiszpana, który wciąż mylił kroki, to coraz więcej osób jawnie śmiało się z zaistniałej sytuacji.


Po skończonych zajęciach, gdy chłopcy chcieli razem opuścić studio, by uniknąć dalszego ich szykanowania, zatrzymał ich Pablo.

- Kochani, czy możemy chwilę porozmawiać? - ton jego głosu budził dziwne odczucia, co więcej spojrzał znacząco na ich dłonie, które natychmiast rozłączyli. - Przejdźmy może do mojego gabinetu.

W pomieszczeniu, które było "kącikiem dyrektora", Pablo spojrzał na nich z wyrzutem.

- Chłopcy, doszły mnie słuchy, iż... wy razem... No wiecie.
Leon i Tomas spojrzeli po sobie i wciąż milcząc, utkwili spojrzenia w mężczyźnie.
- Posłuchajcie, ja wszystko rozumiem i toleruję, ale... Jakby to powiedzieć. Nasze studio... Uczniowie... Posłuchajcie, powiem to prosto z mostu. Jeżeli chcecie być razem, to nie mogę wam tego zabronić, ale PROSZĘ, was, poza studiem.
Meksykanin i Hiszpan pokiwali tylko głowami. Wiedzieli, iż nie mają wyboru. Opuścili budynek i udali się do parku, gdzie, usiadłszy na ławce długo patrzyli na siebie, nic nie mówiąc.
- Leon, nie możemy...
- Tomas, nawet tak nie mów! Nawet nie zaczynaj - przerwał mu płaczliwym tonem.
- Nikt nas nie zaakceptuje, wszyscy się śmieją, rozumiesz to?
- Przestań, jakoś przez to przebrniemy razem, tak?
- Nie, posłuchaj...
- Chcesz się rozstać?
- Chyba nie mamy wyboru - powiedział powoli Tomas i spuścił wzrok. Jego oczy się zeszkliły.

<><><><><><><><><><><><><><><><>

Ojej. :'(
Co z Leomasem?

piątek, 4 lipca 2014

08. Bo jesteś obok

Tomas jeszcze przez chwilę patrzył na Meksykanina, wciąż nie mogąc uwierzyć w słowa, które wypłynęły właśnie z jego ust. Zamrugał oczami. Leon złapał go za dłonie i spojrzał mu prosto w oczy. Hiszpan po prostu się uśmiechnął.

* * *

Kilka godzin później, gdy Buenos Aires spowił już wieczór, Tomas wiązał właśnie, idealnie pasujący do czarnego smokingu, krwistoczerwony krawat. Ostatni raz przejrzał się w lustrze i usiadł na kanapie. Nie musiał długo czekać. Już po chwili rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Do jego mieszkania wszedł Leon, ubrany równie elegancko. Uśmiechnął się do Tomasa, zaoferował mu swoje ramię, którego chłopak chętnie się uwiesił i ruszyli.
Tomas nie miał pojęcia, dokąd zabrać chce go Leon, gdyż zapowiedział, iż ma być to niespodzianka. Zżerała go ciekawość. Chwilę później przechodzili już przez park. Wyglądał pięknie nocą. Światło pełni Księżyca odbijało się w ich oczach i załamywało w tafli wody, jaka znajdowała się w fontannie. W pewnym momencie Tomas powoli zbliżył dłoń do dłoni swego towarzysza i zacisnął na niej palce. Chłopak spojrzał mu w oczy. Na chwilę się zatrzymali, napawając się urokiem tej jakże nadzwyczajnej chwili, jednak po chwili szli dalej.
Kilkanaście minut później znaleźli się przed budynkiem filharmonii. Leon zaprowadził Hiszpana do środka. Budynek wypełniony był odświętnie ubranymi ludźmi. Na scenie grała orkiestra składająca się z kilkudziesięciu doskonale władających instrumentami muzyków. Chłopcy stanęli w samym końcu sali, opierając się o ścianę.
Tomas, zasłuchany w muzykę powoli opuścił powieki. Jego dłoń wciąż połączona była z dłonią Leona.
- Podoba ci się? - szepnął do niego cichutko Meksykanin.
- Tu jest cudownie... - odparł jeszcze ciszej.

Kilka chwil później w stronę chłopców odwróciła się jakaś elegancko ubrana staruszka o nienaturalnie napiętej cerze i ustach umalowanych bardzo ciemnoczerwoną szminką. Wlepiła wzrok w ich splecione dłonie i zmarszczyła brwi.
- A wy to co?! To nieprzyzwoite! Takich jak wy powinni od razu...
- Ma pani jakiś problem?! - przerwał jej Leon wojowniczym tonem, czerwieniąc się.
- Leon, daj spokój... - szepnął Tomas i powoli uwolnił swoją dłoń z uścisku Meksykanina. - Może lepiej już stąd chodźmy.
- Tak, to dobry pomysł - warknął, wciąż patrząc ze wściekłością na starszą panią.

Gdy opuścili filharmonię, ruszyli spacerowym krokiem przez park, zmierzając w stronę domu Tomasa, który nie spuszczał wzroku ze swojego, w dalszym ciągu zasępionego, towarzysza. Dotknął jego ramienia i powoli zjechał, docierając do ciepłej dłoni. Ujął ją i uśmiechnął się. 
- Uspokój się, Leo - szepnął do niego.
- Głupia baba.
- Totalnie - zgodził się Hiszpan, rozmarzonym tonem.

Chwilę później byli już pod domem Tomasa. Jeszcze przez chwilę stali, napawając się wzajemnie swoim widokiem, patrząc sobie w oczy, uśmiechając się i trzymając się za ręce. W końcu przytulili się na pożegnanie. Leon złożył czuły pocałunek na samym środku policzka swojego chłopaka i odszedł.
Hiszpan wszedłszy do domu, od razu skierował się do swojego pokoju, nie chcąc wpaść przypadkiem na matkę. Gdy wpadł do pomieszczenia, od razu położył się do łóżka. Czuł się naprawdę szczęśliwy. Ogarnęła go błogość i nieskończone poczucie zadowolenia. Leon był dla niego stworzony. Rozumieli się bez słów, a każda spędzona z nim chwila była jak spokojne akordy grane na gitarze, jak dźwięki pianina. Jak muzyka.
Zamknął oczy i rozmarzył się. Nie musiał długo czekać na nadejście snu.

Leon wrócił do domu dopiero za kwadrans. Podobnie jak jego nowy chłopak, wpadł od razu do swojego pokoju. Nie położył się jednak do łóżka, gdyż z jakiegoś powodu nie był śpiący. Stanął przy keyboardzie i zaczął grać jakąś spokojną melodię. Próbował się w ten sposób nieco odprężyć i przegonić ponure myśli. Wciąż nie był bowiem niczego tak do końca pewien. Był z Tomasem dopiero jeden dzień, a już ktoś wyklinał ich związek. Wiedział, że Tomas jest tym, z kim chciałby spędzić resztę życia, jednak zdawał sobie też sprawę, że jak długo będą razem, tak długo będą ludzie, którym nie będzie się to podobało... Westchnął i grał dalej, starając się o niczym już nie myśleć, gdyż jak do tej pory przysparzało mu to jedynie problemów. Obiecał sobie w duchu, że począwszy od tej chwili zacznie podążać za głosem serca.
<><><><><><><><><><><><>
Bababam, jest Leomasek. XD
Ludzie tacy nietolerancyjni, ups.
Co będzie, gdy Leon i Tomas pójdą do studio, trzymając się za ręce?
Next niedługo.